Słońce w końcu przebiło się przez chmury! Nie, nie, lata jeszcze nie ma. Na razie jest nadzieja. Niektórzy mówią, że nadzieja matką głupich, ja wolę wierzyć, że nadzieja nie zawodzi nigdy.
Na cześć mrugającego do mnie światła pomalowałam paznokcie w kolorze arbuza i zjadam ciasto marchewkowe. Od miesięcy planuję nie jeść cukru. Nic mi z tego nie wychodzi. Najdłużej wytrzymałam dwa tygodnie. Oliemu podaję gorzką herbatę w nadziei (i znów pojawia się to ważne słowo), że nie będzie musiał dodatkowo osładzać sobie życia w przyszłości. Od poniedziałku ponownie zaczynam trening silnej woli. Zero cukru w postaci słodyczy (zostawiam cukier w kawie i herbacie) i 6 weidera. Może ktoś do mnie dołączy? W grupie raźniej. Miało być jeszcze bieganie, ale w tej kwestii bądźmy realistami. Ja i bieganie? Koń by się uśmiał! Dodam tylko , że nie odchudzam się ani nie jestem na żadnej diecie. Zwyczajnie trzeba o siebie trochę zadbać.
Ach i mam jeszcze nadzieję, że w sobotę ziemia i niebo będą przychylne i uda mi się pojechać na wypad do Londynu. Ja i stolica mody awangardowej spotkamy się na Oxford Steet. Tak, tak Kamyczku, niestety jadę sama. Zostawiam muszkieterów w domu, zabieram aparat, mało pieniędzy ( mogłabym bowiem przesadzić z lekkomyślnością ) i jadę spotkać się z Davidem Cameronem na Downing Street.