poniedziałek, 23 marca 2015

Detektywi

  Poniższy tekst powstał w ramach projektu "Bajki Tysiąca i Jednej Polki" Klubu Polki na Obczyźnie, który dedykowany jest Karince oraz jej siostrze Ali. Dziewczynki aktualnie nie mają możliwości, by podróżować, dlatego zabieramy je w baśniową podróż po świecie z dziecięcych snów.

„Istnieje mapa bez krańców świata - są na niej wszystkie kontytenty, miasteczka i wsie, ale jako że zawieruszyła się w bibliotecznym dziale baśni, nabyła magicznych cech: jeśli się na niej stanie, potrafi porwać ze sobą w najbardziej odległe miejsce.
Byli tacy, którzy próbowali przedostać się mapą na skróty na Wielką Rafę Koralową u brzegów Australii, na szczyty Himalajów, a nawet do sklepu obuwniczego dwie przecznice dalej. Te próby jednak kończyły się fiaskiem, bo żaden ze śmiałków nie odkrył, że na wyprawę mogą wybrać się tylko dzieci. Czternastoletnia Ala i jej ośmioletnia siostra Karina poznały także inny sekret mapy - nie da się nią podróżować w pojedynkę. Dziewczynki dobrze wiedzą, że trzeba razem usiąść na wygniecionym papierze i mocno złapać się za ręce i dopiero wtedy otworzy się przed nimi droga. Dokąd tym razem? Jak zwykle tam, gdzie ktoś na tę dwójkę będzie czekał. Tak jak tutaj.”


    Zerwał się silny i porwisty wiatr. Zamiast ciepłego, włoskiego powietrza, dziewczynki poczuły  przenikliwy chłód.  Wciąż trzymając się za ręce powoli otworzyły oczy.

- Gdzie jesteśmy?
- Nie wiem, nic nie widzę. –  Karinka  nie była w stanie dostrzec budynków spowitych białą mgłą.
- Szybko, schowajmy mapę, bo zmoknie – Alicja włożyła mapę do plecaka i przetarła rękawem oczy.
- Karinka, spójrz, tam jest droga! Chodźmy! – Ala złapała Karinkę za rękę i razem pobiegły w stronę, gdzie jeszcze paliła się latarnia. Było zimno i deszczowo. Na szczęście dziewczynki miały ze sobą kalosze i płaszcze, które szybko na siebie włożyły. Karinka czuła się zagubiona. Ala uśmiechnęła się do niej szeroko i chusteczką przetarła jej mokrą od deszczu buzię.





- Nie martw się, czuję, że zaraz przestanie padać – powiedziała i jak na zawołanie mgła zaczęła się rozrzedzać, a deszcz ustąpił miejsce słońcu.
- A nie mówiłam! – klasnęła w ręce Ala.
- Jak tu ładnie! – radośnie szepnęła Karinka.
- Alu?
- Tak, Karinko?
- Tu jest tak jak, tak jak... w bajce o Listonoszu Pacie!






Ala wyjęła mapę i sprawdzila, gdzie się dokładnie znajdują. Przeczytała na głos: ANGLIA, CROWBOROUGH. Rzeczywiście, miejscowość bardzo przypominała tę z bajki o Listonoszu Pacie lub Strażaku Samie. Małe domki z cegły otoczone pięknymi ogródkami, kilka uroczych sklepików, piekarnia i sklep z upominkamii. Gdy mgła całkowicie już ustąpiła, dojrzały w trawie kiełkujące żonkile i narcyzy.



Nagle dziewczynki poczuły zapach;  piękny i pyszny, jak niedzielne śniadanie, które robi mama.

- Jestem głodna! – Karinka poklepała się po pustym brzuszku.
- Ja też, chodźmy! -  krzyknęła radośnie Ala, złapała Karinkę za rękę i pobiegły w górę ulicy.

Było wcześnie rano, ale w jednym z domów już paliło się światło i właśnie stamtąd dochodził zapach owsianki i ciepłego mleka. Domek był cały z cegły, czerwony, z brunatną dachówką, a w oknie wylegiwał się szary kot. Nagle, niebieskie drzwi do domku same się otworzyły, a z głębi dobiegał śpiew. Kiedy dziewczynki zastanawiały się, czy wejść do środka usłyszały serdeczny głos:

- Wchodźcie kochane, czekałam na Was!

Alicja spojrzała na Karinkę i niepewnym krokiem weszła do środka. W kuchni uśmiechnięta, strasza pani, drewnianą łyżką mieszała mleczne danie w  małym rądelku. 

- Dzień dobry. Mam na imię Ala, a to moja młodsza siostra Karinka.
- Wiem kim jesteście. Tak jak mówiłam, czekałam na Was! – radośnie powiedziała pani w starszym wieku.  – Ja mam na imię Lucy.

Lucy z pewnością była czyjąś babcią, bo na ścianach wisiały zdjęcia uśmiechniętych dzieci. Miała na sobie fartuch w kolorowe kwiaty, włosy zaplecione w długi warkocz, a okrągłe okulary spoczywały na czubku jej małego, zadartego nosa. Do białych miseczek wlała owsiankę z cynamonem i radośnie  powiedziała:

- Szybko, jedzcie. Mamy zagadkę do rozwiązania.
- Zagadkę? – spytała Karinka.
- Tak! Czy wiecie, że w miejscowości, w której jesteście, urodził się pisarz, który opisał przygody najsłynniejszych detektywów na świecie?
- De-te-kty- wów? –  przesylabizowła Karinka.

- Tak, Karinko. W Crowoborough urodził sie Sir Connan Doyle, który napisał serię książek o Sherocku Holmesie i jego towarzyszu Watsonie, którzy rozwiązywali zagadki. My też musimy rozwiązać właśnie jedną z takich zagadek! Otóż, wczoraj zaginęła moja czarodziejska książka kucharska. Bez tej książki, nie będę mogła upiec tortu dla moich trzydzieściorga wnucząt.

- Ma pani aż trzydzieścioro wnucząt? - spytała z niedowierzaniem Ala.
- Tak, tak, mam aż trzydzieścioro i wyprawiam dla nich przyjęcie. Jednak tylko mój samorosnący tort będę mogła podzielić na aż tak dużo kawałków. Bez książki nie dam rady go upiec. Czy pomożecie mi ją odnaleźć?
- No pewnie! - krzyknęła Karinka – Uwielbiam zagadki!

Karinka zachwycona detyktywistycznym zadaniem z uwagą spojrzała na siostrę.

- Kiedy po raz ostatni widziała pani książkę? – spytała Ala i wzięła do ręki mały notesik, by zapisywać w nim wszystkie zgromadzone dane.
- Wczoraj rano. – przyznała Lucy i usiadła w wielkim, kwiecistym fotelu. – Rano robiłam skaczące bułeczki dla dzieci pana policjanta. Później smażyłam jeszcze uśmiechnięte naleśniki dla pani Potter, bo jej mąż choruje na smutki.
-  Uśmiechnięte naleśniki? – spytała z niedowierzaniem Karinka.
- Ależ oczywiście! Po zjedzeniu takiego naleśnika, nawet największy maruda ma uśmiech na twarzy do samego wieczora!
- Faaaajnie... – rozmarzyła się Karinka.
 - A potem, nic już pani nie piekła? – zagadała Ala i nalała do filiżanki herbatę z mlekiem dla pani Lucy.
- Dziękuję kochanie – Lucy obiema rękami złapała filiżankę i wzięła duży łyk gorącego płynu. - Niech pomyślę...  Nie, chyba już nie nie piekłam.

- Mogę się poczęstować tymi ciasteczkami? – spytała Karinka wskazując na ogromny talerz pełen czekoladowych gwiazdek pokrytych waniliowym kremem.
- Ależ oczywiście kochanie! O tak! Już pamiętam!!! Potem upiekłam właśnie te czekoladowe ciastka, które je Karinka. Hamują one głód na cały dzień.
- Czyli podsumujmy – powiedziała stanowczo Ala. – Najpierw upiekła pani skaczące bułeczki, potem usmażyła uśmiechnięte naleśniki, a potem zrobiła sycące ciasteczka, tak?
- Otóż to - potwierdziła Lucy.

Ala wstała i podniosła talerz z ciasteczkami. Pod nim leżała czarodziejska książka kucharska Lucy.

- Znaleziona! – krzyknęła Karinka i podskoczyła z radości – Teraz może już pani upiec tort dla swoich wnucząt.
- Cudownie, nie wiem jak się Wam odwdzięczę! – z uśmiechem powiedziała Lucy.
- Może nam pani dać kilka tych pysznych  ciastek na drogę. – podpowiedziała  Ala. – Na nas już bowiem czas.

Lucy zapakowała ciastka do metalowego pudełka i wręczyła je dziewczynkom. Uścisnęła je mocno, a do kieszeni plecaka włożyła im jeszcze książkę o przygodach Sherolcka Holmesa. Dziewczynki grzecznie podziękowały i rozwinęły mapę. Położyły ją na stole w kuchni i chwyciły się mocno za ręce. Ala zamknęła oczy, a Karinka cichutko szepnęła:


- Ciekawe dokąd teraz nas zabierze... 

piątek, 6 marca 2015

Powroty i pożegnania

Jednym z minusów emigracji są ciągłe powroty i pożegnania. Rozstaję się i powracam co kilkanaście tygodni. Powracam do Polski, rozstaję się z rodziną, witam przyjaciół, żegnam ich, witam i żegnam. 
Mam tyle szczęścia, że mieszkam na tym samym kontynencie co większość moich bliskich (w końcu Wielka Brytania to jednak Europa, chociaż sami Anglicy twierdzą inaczej). Ten sam kontynent umożliwia mi, a także moim bliskim, regularne wizyty w cenie biletu Ryanaira. 

Takie odwiedziny są jak orzeźwiający deszcz. Ktoś wpada, robi zamęt i... wyjeżdża. Tydzień w lipcu, dwa we wrześniu, 5 dni w marcu. Wizyty sa długie lub bardzo krótkie, ale każda z nich zostawia po sobie kilkudniową pustkę. ________________________.  O! Dokładnie taką.

Do tej pory jedyną przeżywającą byłam ja i ewentualnie osoby powracające, czyli żegnane. Tym razem do zasmuconych dołączył mały Oli, który przez cały dzień wycierał rękawem łzy po rozstaniu z ośmioletnim Aronem. Cieżko się patrzy na swoje dziecko, które spragnione kontaktu z ojczystym językiem w wykonaniu rówieśników, musi podporządkować się woli rodziców i razem z nimi przeżywać powroty i pożegnania.

A one nie są proste. Oczywiście wszystko zależy od naszego emocjonalnego zaangażowania, ale moje zawsze było i już chyba będzie duże.

Jeśli zakotwiczyłeś się w moim sercu, to dostaniesz dożywotni karnet na odwiedzanie mnie gdziekolwiek będę. A powroty i pożegnania staną się naturalną częścią naszej relacji. Będę czekać na Ciebie, kiedykolwiek zapragniesz mnie odwiedzić, a drzwi naszego domu na zawsze będą dla Ciebie otwarte. A potem pożegnam Cię i znów będę czekać na dzień Twojego powrotu.

Mam wrażenie, że pod ostatnim akapitem podpisałby się też Oli, który tak jak ja, raz nazwaną przyjacielem osobę, traktuje niemal jak rodzinę. Czy inaczej oddałby Aronowi kartę Petr'a Czecha z Chelsea? Taki gest jest zarezerwowany tylko dla najbliższych...