Ci co mnie dobrze znają wiedzą, że jestem wrogiem globalizmu. Nie pikietuję jednak, ani nie chodzę na marsze... Jakoś mało wierzę w ich skuteczność. Wierzę zaś w moc wolnego wyboru. Nie chodzę do Starbucksa, ani do KFC. Chyba, że przyjedzie do mnie fan (lub fanka) jednej z tych sieci i wtedy jestem w stanie pójść na ustępstwo. Z ZASADY jednak nie kupuję płatków firmy Kellogg's ani czekolady Cadbury. Wybieram małe, nieznane firmy, najlepiej polskie (jeśli się da) lub europejskie. Cieszę się na widok łyżki z napisem MADE IN SWEDEN zamiast MADE IN CHINA.
Globalizm zabija różnorodność i monopolizuje rynek.
Najmocniej przekonuję się o tym właśnie w UK. Serek Philadelfia nie ma konkurenta, bo przejął całą branżę serkową, farba do ścian - tylko Dulux, jeśli masło to tylko Lurpak lub President, jeśli jogurt to tylko Dannone lub Muller. Innych brak. Mydło to obowiązkowo Carex. Najlepszym przykladem wyparcia przez dużą korporację mniejszych marek, jest płyn do mycia naczyń Fairy... konia z rzędem temu, kto znajdzie w Crowborough jakiś inny.
Wyjątkowo mocno cieszę się na widok półek w polskich sklepach. Polskie marki jeszcze jakoś dają radę i zawsze wybieram te zamiast zagranicznych 'brandów'. Dla mnie '7 days' nigdy nie zastąpi drożdżówki, a amerykański 'donnut' polskiego pączka. Kocham Polskę za lokalną różnorodność, ser smażony, mąkę orkiszkową i dziesiątki rodzajów miodu.
O braku wyboru najdotkliwiej przekonałam się we Francji w supermarkecie 'Monoprix'.
Dżem tylko angielski, czekolada to głównie Lindt, a masło to znów wspomniany 'President'. Nawet jabłka były z tą samą naklejką co te, które leżą w koszykach angielskiego TESCO.
Jest jedna dziedzina, w której wyboru już brak. Są to marki ubrań. Bowiem czy jest coś innego niż HM, Zara czy New Look? W Polsce można jeszcze wybrać polskie Mohito lub Reserved, ale nadal są to wielkie korporacje wykorzystuące tanią siłę roboczą w Azji. Niestety wyboru brak, przynajmniej w UK. Tutaj małych butików już prawie nie ma. A nawet jeśli są, to nie stać mnie na ubrania jakie sprzedają. Tak więc wsiąkłam i regularnie korzystam z tekstylnych sieciówek.
Oczywiście to mała kropelka w temacie globalizmu...
Mamy wpływ. Jeśli polski lub też brytyjski, niemiecki czy francuski lokalny przemysł ma przetrwać, nie wspierajmy gigantów. Wybierajmy mądrze. Za parę lat może już nie być pytania czy idziemy na kawę do Costy czy do Niebieskich Migdałów, bo kawiarnie takie jak te drugie zostaną wyparte przez wielkie sieci. Tutaj, mieszkając w UK, przekonałam się o tym najdotkliwiej.
Mamy wpływ. Jeśli polski lub też brytyjski, niemiecki czy francuski lokalny przemysł ma przetrwać, nie wspierajmy gigantów. Wybierajmy mądrze. Za parę lat może już nie być pytania czy idziemy na kawę do Costy czy do Niebieskich Migdałów, bo kawiarnie takie jak te drugie zostaną wyparte przez wielkie sieci. Tutaj, mieszkając w UK, przekonałam się o tym najdotkliwiej.
To tylko refleksja na dziś. Teściowa bowiem chciała kupić liściastą, zieloną herbatę. W tutejszych supermarketach brak, jedyna jaka jest, to ta w torebkach.
Oczywiśćie Twinnings.
Oczywiśćie Twinnings.
lubię drobne sklepiki z ubraniami, zawsze wchodzę tam skuszona możliwością kupienia czegoś innego niż w sieciowych sklepach. Często tam jednak też są ubrania "made in china". Ostatnio w Łodzi powstało kilka sklepów z polskimi wyrobami, jednak z kolei te sklepy przesadzają z cenami. Najlepsze ceny i dobra jakość jest teraz wg mnie w internecie - można znaleźć świetnej jakości ubrania, wykonane w Polsce i dobrej jakości polskich materiałów. Ostatnio rozmawiałam z jedną z właścicielek marki Betty Baboo - wyjaśniła mi czemu ich wyroby są drogie, bo polskiej gumy nie kupi się w niedużych ilościach. Warto wydać więcej, żeby polskie szwaczki zarobiły.
OdpowiedzUsuńA do kawiarni wybieram się tylko do tych niedużych - kocham Verte, Niebieskie Migdały, Daleko Blisko, w Łodzi jest ich teraz zatrzęsienie. Następnym razem, jak przyjedziesz do nas, wybierzmy się do jednej z nich :)
Tak, tak , jestem za!!! :)
OdpowiedzUsuńPrzez globalizację umierają małe, lokalne marki. Ale dzięki globalizacji Polak może się napić herbaty i kawy, zjeść czekoladę, kupić album przyrodniczy z drugiego końca świata. A ja, żyjąc w Chinach, mogę od czasu do czasu szarpnąć się na kawałek żółtego sera albo opakowanie mascarpone...
OdpowiedzUsuń