czwartek, 19 kwietnia 2012

Oswoić emigrację.

Minęły już dwa lata odkąd tu jestem. Coraz częściej slyszę pytanie, czy jest mi tu dobrze, czy się przyzwyczaiłam. Przyzwyczaić chyba się nigdy do końca nie można, ale można oswoić, zrozumieć, spróbować polubić. Chociaż tyle i aż tyle. Przecież da się przetrwać w obcym miejscu, da się je nawet zmienić na tyle, że chociaż w małym wymiarze przypomina dom. Moje mieszkanie stało się azylem dla naszej trójki, język polski naszym tajemnym kodem, a wiersze polskich poetów źródlem inspiracji. W moim domu nie ma brownie ani lemon cake. Wciąż króluje polski jabłecznik i sernik z potrójnie mielonego twarogu. Dzięki internetowi, mój synek wie co to radio trójka i kultowa lista przebojów, dzięki telefonowi - codziennie rozmawia z babcią Marysią... Jednak kiedy wychodzę na zewnątrz nie staram się być inna niż reszta. Nie izoluję ani siebie ani dziecka, choć wewnętrznie wlącza mi się syndrom ucieczki lub zawstydzenia. Wsłuchuję się w angielski akcent i próbuję go opanować na tyle, by stwarzać chociażby pozory asymilacji ze spoleczeństwem. Przy kasie w sklepie rozmawiam z panią o deszczu, który pada od pięciu dni, a w pracy o wyższosci monarchii nad demokracją. Umiem się przystosować, umiem zmienić skórę jak kameleon i dać się polubić na tyle, by nie uznawano mnie za obcego. Jednak w środku, tam gleboko pod skórą, jestem obca. Całkowicie, niezaprzeczalnie inna. I o tej inności będę pisać najwięcej.

1 komentarz:

  1. Chętnie bym się napiła z Tobą tej kawki z cynamonem:) z tą obcością często czuję się tak jak ty, dokładnie tam gdzieś głęboko jest coś co się jeszcze nie przystosowało:( pomimo mijającego czasu...

    OdpowiedzUsuń