czwartek, 3 stycznia 2013

Cupcake versus pączek

Anglia jest jak cupcake. Bardzo ładna, słodka, kolorowa, z cukrową posypką w kształcie serduszek i srebrnych płatków. Pod posypką lepki i przesłodzony krem z masła, oczywiście z dodatkiem niebieskiego lub złotego barwnika. A pod kremem...nic specjalnego. Zwykłe ciasto biszkoptowe. Nuda.

Polska jest zaś jak ciepły pączek z wiśnią. Na wierzchu brązowy i mało atrakcyjny, ale jak wbijesz w niego  zęby to czujesz cierpko - słodki smak owoców, które potem spływają po brodzie i lądują na świeżo wypranym swetrze. Czasem już nie chcemy następnego, ale tak naprawdę każdego kiedyś dopada na niego ochota. Chwila tete a tete z jego puszystym nadzieniem i babcinym lukrem. 

Gdy przyjechałam do Crowborough, pomyślałam sobe "tak musi wyglądać niebo". Każdy dom otoczony ogródkiem, dopracowanym i przystrzyżonym. Kwiaty rosną w nich 365 dni w roku, raz fioletowe raz białe innym razem w kolorze magenty.  Ludzie uśmiechają się na powitanie i zawsze, naprawdę zawsze pytają "How are you?". Samochody jeżdżą powoli, prawie nigdy nie przekraczając dozwolonych prędkości ( przynajmniej u mnie na wsi ). W sklepach pani przy kasie zadaje zawsze ten sam zestaw pytań How was your day?, Do you need help with packing? , Do you want any cash back? ) i obsługuje bez zbędnego stresu.

Wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni, nie dający po sobie poznać, że mają jakiekolwiek problemy. Nie słyszę też, by ktokolwiek tu szczególnie narzekał ( nikt mi nie powie, że nasza polska skłonność do narzekania to wynik pogody, inaczej Anglicy musieliby popełnić zbiorowe samobójstwo ). Zdają się wieść błogie życie. 

Na początku, był pełen zachwyt! Wow, tak tu spokojnie, pięknie, ludzie mili, ale szybko przekonałam się, że Anglia jest nie tylko jak wspomniany cupcake ale jak tekturowa makieta stworzona na potrzeby filmu. Piękna, kolorowa, dopracowana, ale tylko makieta. Pewnie zastanawiacie się, czego mi tak wspaniałym miejscu może brakować? Tutaj nie ma prawdziwych, głębokich relacji z ludźmi ( nie ma, albo ja jestem jakaś wybrakowana i nie umiem ich wypracować ), wszystko jest na poziomie idealnej pierwszej rozmowy i tyle. Nikt nie pyta co TAK NAPRAWDĘ u mnie słychać. Jak zaczynam mówić, to zaraz zmiana tematu, więc mówić przestałam i na stereotypowe How are you donig? odpowiadam Fine, and you? Z nikim nie udało mi sie porozmawiać o książkach, polityce, imigrantach, kulturze, historii, geografii, filozofii, metafizyce i predestynacji. Jednak zawsze da się pogadać o gotowaniu i pogodzie.

Brakuje mi też życia na ulicach (piszę o Crowborough), miejsc gdzie możesz wyjść z dzieckiem kiedy pada deszcz, fajerwerków w Sylwestra, rozmów z sąsiadami i odwiedzin po szklankę cukru. Brakuje mi, żeby ktoś był prawdziwy. 1000 razy bardziej wolę jazdę starym tramwajem z ludźmi, którzy szczerze powiedzą co myślą o polskiej telekomunikacji niż popołudniową herbatkę na której dowiaduję się, że koło skrzyżowania posadzono nowe pelargonie.

Nie, nie chodzi o to, że Angli nie lubię. Lubię. Lubię nawet Anglików. Ich optymizm jest bardzo inspirujący i chciałabym go zachować gdziekolwiek będę. To, czego nie lubię, to fakt, że ten optymizm często jest zasłona dymną dla samotności, niezrozumienia, pustki. A ja niczego bardziej nie szukałam w życiu jak prawdy. I tej prawdy właśnie mi brak najbardziej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz