wtorek, 24 września 2013

Powroty

Przerażona jestem forami w internecie na temat historii ludzi powracających z imigracji. Czy w Polsce jest aż tak źle? Czy nie ma nadziei na normalne życie? Jedna pani napisała, że wróciła z 12 letnia córką, która nie mowiła po polsku, całkowity brak pomocy ze strony szkoły, traktowana na równi ze wszystkimi, choć jej wiedza z języka polskiego bardzo odbiegała od reszty klasy. W pracy managerowie traktują z góry, u lekarza z góry, brakuje pieniędzy na wyjście do kina i teatru za którym tak tęskniła. Czy naprawdę nie ma do czego wracać? Czy aż tak źle jest w moim kraju nad Wisłą?

Boję sie tam wrócić. Nic tu nie muszę. Myśleć nie muszę, walczyć nie muszę, samo się dzieje. Każdy mi za wszystko dziękuję, jak prosi to najpiękniej jak się da. Nikt nic nie każe, zawsze pyta czy mam ochotę.  Mam na kino i na kawę. Nikt nie narzeka, nigdy.

Boję się zostać. Boję się samotności za ścianą. Braku rozmów o Ghandim i Putinie. Boję się braku relacji, rodziny. Boję się zamiany ludzi na aktywności. Braku mamy na moich urodzinach. Że syn przestanie mówić w moim języku. Że nie będzie znał kuzynek i kuzynów, a jego jedynymi bliskimi będziemy my. 


Emigracja zmienia wszystko. Odzwyczajasz się od trudów życia a jednocześnie tęsknisz za nienazwaną rzeczywistością, za pachnącą pajdą chleba. Powrót jest trudny, bo Polska nie czeka z otwartymi ramionami, trzeba sobie radzić samemu. Zostać tutaj też sobie nie wyobrażam. Jestem obca, zawsze będę, czuję to i będę czuć. W moich żyłach płynie podwójnie słowiańska krew i nijak tu nie pasuję. 

Gdyby nie nadzieja jakiej się kurczowo trzymam. Gdyby nie obietnica, której trzymam się jeszcze mocniej... powroty, nawet te w wyobraźni, nie byłyby możliwe.






wtorek, 17 września 2013

Zorza.

Nie wierzy się łatwo. Wiary nie można kupić na straganie. Wzięłabym wtedy kilogram albo dwa. Rajskie ptaki nie siedzą na moim oknie i nie śpiewają. Po parapecie skaczą wróble i rudziki pytając mnie o drogę. 

A droga moja jest trudna. Wymaga zaufania, pewności, że realizuję plan. Wstaję rano i widzę deszcz, cierpiące dzieci w szesnastu krajach świata. W tym i w moim. Nie wiem czy cierpienie uszlachetnia, przenika raczej do szpiku kości, rozdziela na pół, łamie. Depresja zatruwa rodziny, bieda powoduje śmierć, głód zamienia się w desperację. Choroba zabiera nadzieję. Samotność popełnia samobójstwa.

I Ty. W tym wszystkim. Niewidzialny dla nikogo. Widzialny dla każdego. We wrólbu i rudziku, w oczach dziewczyny, która dostała nadzieję na chodzenie. W uratowanym dziecku, w zapachu konwalii, w budowie ucha, w kolorach zorzy. Zamykam oczy, cicho szepczę bądź. Inaczej ciężko się oddycha. 

poniedziałek, 16 września 2013

Tatuaże.

Beznadziejny przypadek. Bum, bum. Trach. Ktoś wrzucił kamień w okno. Przeleciał przez podwójną szybę. Trafił prosto w serce. Czuję jak mdleję i tęsknię za tym głupim domem. Wszystko wokół wiruje; kartki i kalendarze, jesienne liście i stare pocztówki. 

 Strach na wróble sam się ze strachu rozsypał. Kręcę piruety i rozrzucam ręce w górę. Odchylam głowę do tyłu i obracam się coraz szybciej. Obejmuje mnie wiatr i zapach malin. Szybciej, szybciej! Biegnę. Przeskakuję przez stary płot i dziurę w drodzę. Mijam  świerszcze i motyle, koty, maki i krowy stojące na polu. Biegnij mała, biegnij! Biegnę więc zachłannie połykając strugi deszczu.

Twarz mam mokrą od ulewy, włosy sklejają się w grube strąki. Słońce pali mi policzki. Śnieg wpada za szalik i mrozi mi kark. Nie ruszyłam się nawet o centymetr, choć biegłam dniem i nocą. Ach, głupoto moja, przyjaciółko naiwna! W zakamarki świetliste mojej duszy zaglądasz, rozdzierasz myśli, kręcisz zwoje. Stop.

 Ave.









poniedziałek, 9 września 2013

W żółtych płomieniach liści

Lubię każdą porę roku, jeśli wyróżnia się swoimi charakterystycznymi cechami. Śniegiem zimą, słońcem latem, lekkim zapachem skoszonej trawy wiosną.  Doceniam też jesień. Jej ciepło-zimne dni, słońce przebijające przez kolorowe liście, szelest pod nogami i dźwięczący deszcz. Wtedy zaszywam się w domu, przygotowuję gorące potrawy, czytam największa ilość książek w ciągu całego roku, hartuję dziecko przed zimą. Ta jesień jeszcze się nie zaczęła, ale już ją słyszę jak nadchodzi. Po cichutku zagląda przez okno naszego domu i pozdrawia nas melancholijnym uśmichem. 

Oli codziennie robi bajkolandię i jestem zaskoczona jak szybko mu to idzie. W mig zrozumiał co to są sylaby, głoski i wyrazy. Śpiewamy piosenki, czytamy wiersze o wrześniu i składamy wiewiórki z papieru.  Niedługo będziemy zbierać kasztany i żołędzie, robić jesienne ludki. Chodzi też do angielskiej szkoły, ale nie narzeka. Widzę też ile się tutaj nauczył, liczy już pięknie, czyta coraz bardziej płynnie i jestem naprawde z niego dumna. I jest wyjątkowy. I kocham go tak mocno, że nic by tej miłości nie pomieściło. Cały kosmos by nie starczył. Modlę się o jego teraźniejszość, przyszłość. I wszystko mu dam co tylko trzeba, by mógł być tym kim chce.

Liście jeszcze są zielone, ale już powoli szykują się na przyjęcie kolorowych farb. Myślę o mazurskich lasach, łódzkich parkach, warszawskich ulicach. O zapachu ziemi i ciasta drożdżowego. Dzieciach w czerwonych kaloszach, starcach z czarnymi parasolami z metalową końcówką. O mojej mamie, która rozwiązuje krzyżówkę i o pani w warzywniaku, która wybiera dla mnie najpiękniejsze jabłka.













czwartek, 5 września 2013

Bajkoladia legoladnia

Czasami nazywanie rzeczy ma kluczowe znaczenie. Kto wymyślił nazwę dla odkurzacza albo biedronki? Kto nazwał zbiór zapisanych kartek książką? I najważniejsze z pytań: kto nazwał szkołę szkołą?

Moje dziecko udaje, że nie lubi szkoły. Wiem, że tylko udaje, bo prawie zawsze wraca z niej zadowolony. Lubi odkrywać i zdobywać. Od urodzenia lubił. Gdy wracamy ze szkoły,  zadaję mu milion pytań. Z kim się bawił, co robił, kto obdarzył go odrobiną radości a kto podarował mu smutek. Czasem opowiada chętnie, długo i z przejęciem, a czasem powie tylko, że było fajnie.

Jednak zawsze, w każdej chwili, gdy pytam czy lubi szkołę, mówi, że nie.

W tym roku zapisaliśmy Oliego do polskiej szkoły internetowej, dla dzieci żyjących poza granicami kraju. Kupiliśmy podręczniki ( te same które mają dzieci w polskich szkołach ) i wczoraj dotarły do nas do domu. Oli rozpakował pudełko i niemal od razu zaczął pochłaniać każda książkę, każdy zeszyt. Powiedziałam więc, że będziemy się uczyć w polskiej szkole, ale mama będzie nauczycielem. Mój syn skrzywił minę i powiedział,że on w żadnej  dodatkowej szkole się już uczyć nie będzie. Odrzucił książki i nadąsany poszedł do swojego pokoju.

Ja: Ok, nie będziemy się uczyć w  szkole, ale chcę byśmy razem poznali te książki.
Oli: No dobra, możemy się tak umówić.
Ja: A może wymyślisz nazwę dla tej czynności, dla czasu , który temu poświęcimy.
Oli: Może bajkolandia legolandia?
Ja. Wspaniale, może być to bajkolandia legolandia.

Moje dziecko wstało dzisiaj wcześnie rano, wyjęło jeden z zeszytów z zadaniami i od razu zaczęło je rozwiązywać. Później podszedł do mnie i powiedział, że on to w zasadzie już chce to wszystko poznać.

Pomyślałam sobie, że coś jest nie tak z nazwą "szkoła". 

niedziela, 1 września 2013

Horyzont

Coraz łatwiej znoszę powroty. Moja tęsknota już dawno nie przywdziewa brunatnej barwy. Ma kolor błękitny, czasem żółty. Patrzę na Polskę z nadzieją. Z nadzieją z niej wyjeżdżam, z nadzieją do niej wracam. Czasem stoję przed witryną sklepową i oblizuję się ze smakiem. Torty, gakaretki w czekoladzie, bajeczne trufle i rodzynki oblane miodem sprawiają, że chcę wejść do środka, zjeść wszystko a potem usiąść w fotelu i czytać gazetę. Taka właśnie jest moja tęsknota. 

W wakacje objadam się wszystkim. Śmiechem ptaka za oknem, zapachem długiej trawy, dźwiękiem filiżanki stawianej na szklanym stoliku. (Wyjątkowo lubię ten dźwięk porcelany stawianej na szkle albo łyżeczki opadającej na spodek. Lubię też dźwięk prysznica, z którego woda leje się na betonową posadzkę w starej bułgarskiej chacie nad morzem)

Ludzie, znajomi, przyjaciele, rodzina. Wszyscy są już w innej wodzie. Ja płynę wolno. Zatrzymuję się, zakładam kapelusz, robię zdjęcia błotnym ptakom i lekkim chmurom. Moi kompani są za daleko. Czuję to coraz wyraźniej, mocniej, tak... mocniej. Wołam do nich, ale oni już nie słyszą. 

Kładę się w tej starej łódce. Zamykam oczy. Słyszę tylko pisk mew i uderzenia fal o drewno. Opieram głowę o ciepłą nogę mojego syna. Dotykam ręką mocnych pleców mojego męża, z których schodzi skóra poparzona przez słońce. Nikt nie wiosłuje; unosi nas prąd i miękkie podmuchy wiatru. Cała reszta ludzi jest już za horyzontem i obawiam się, że już nigdy ich nie dogonię...