Beznadziejny przypadek. Bum, bum. Trach. Ktoś wrzucił kamień w okno. Przeleciał przez podwójną szybę. Trafił prosto w serce. Czuję jak mdleję i tęsknię za tym głupim domem. Wszystko wokół wiruje; kartki i kalendarze, jesienne liście i stare pocztówki.
Strach na wróble sam się ze strachu rozsypał. Kręcę piruety i rozrzucam ręce w górę. Odchylam głowę do tyłu i obracam się coraz szybciej. Obejmuje mnie wiatr i zapach malin. Szybciej, szybciej! Biegnę. Przeskakuję przez stary płot i dziurę w drodzę. Mijam świerszcze i motyle, koty, maki i krowy stojące na polu. Biegnij mała, biegnij! Biegnę więc zachłannie połykając strugi deszczu.
Twarz mam mokrą od ulewy, włosy sklejają się w grube strąki. Słońce pali mi policzki. Śnieg wpada za szalik i mrozi mi kark. Nie ruszyłam się nawet o centymetr, choć biegłam dniem i nocą. Ach, głupoto moja, przyjaciółko naiwna! W zakamarki świetliste mojej duszy zaglądasz, rozdzierasz myśli, kręcisz zwoje. Stop.
Ave.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz