Nigdy nie zrozumiem
na Wyspach dwóch rzeczy. Po pierwsze zasad ubierania się, po drugie wyborów
jedzeniowych.
Jedzenie w
Anglii. Temat szeroki i głęboki jak Morze Północne. Brytyjczycy uwielbiają
jeść. Z jednej strony mamy fanów Jamiego Olivera, z drugiej zaś wielbicieli śmieciowego
jedzenia czyli tzw. junk food. Ci pierwsi mają w domu książki kucharskie ze
wszystkich stron świata, zawierające
przepisy na indyjskie curry, włoskie
gnocchi i francuskie pains aux raisins. Namiętnie oglądają Nigellę Lawson i
patrzą na jej ręce by zapamiętać kolejnośc jej zwinnych ruchów. Tacy Anglicy
nie są jednak większością. To może jakieś 20 % całej populacji, najbogatsi,
żyjących w elitarnych miastach, w elitarnej dzielnicy.
Druga grupa to
jedzący wszystko. Od ryby z frytkami, przez kanapkę z chipsami po Shepard's Pie. Takich osób jest zdecydowanie najwięcej. Na lunch jedzą paczkę czekoladowych
ciastek albo jogut z płatkami owsianymi. Czasami jadają zdrowo, chrupiąc organiczną marchewkę maczaną w
marokańskim hummusie, czasem jednak dadzą dziecku na śniadanie paczkę serowych
chrupek w towarzystwie Coca Coli. Nigdy tego nie pojmę. Jedzenie jest jednak swoistym rytuałem. Na śniadanie obowiązkowo jedzą płatki z zimnym mlekiem (zarówno dzieci jak i dorośli) plus tost z dżemem. Takie śniadanie je się codziennie opórcz w weekendu, kiedy to na stół wchodzą jajka z bekonem i fasolą (przepis na zawał, lecz tutaj polecane jako część zdrowej diety).
Około godziny 12, czas na lunch. Brytyjczycy wyjmują ze swoich toreb przeróżne rzeczy. Najczęściej jest to kanapka z dużą ilością warzyw, bo trzeba przyznać, warzywa są tutaj naprawdę częstym gościem na angielskich talerzach, majonezem i niejadalną dla mnie wędliną (o tutejszych wędlinach powinien powstać oddzielny post , brrr). Mój przemiły kolega z pracy, na lunch ma zawsze ciastka lub chipsy. Następnie o godzinie 17 jest tzw. Tea i nie ma to nic wspólnego z popołudniową herbatką. Tea to popołudniowy posiłek. Może to być już konkretny obiad (zazwyczaj kurczak/ryba/pieczeń plus ziemniaki plus warzywa gotowane z wody) lub przekąska (np. ziemniak w mudurku zwany tutaj jacket potato). Jeśli jest to tylko przekąska to dzień zakończymy kolacją obfitą i tłustą.
Najbardziej jestem przerażona tym jak źle odżywiają się w Anglii dzieci. Jedzą kilogramy słodyczy, biały, okropny tostowy chleb, gazowane napoje i tony chrupek. Już roczne bąble biegają z paczką chipsów w ręku. Do tego zatrważająca jest ilość pochłanianego przez Brytyjczyków gotowego jedzenia. Gotowe danie można kupić w każdym sklepie i w każdym wybranym rodzaju. Od ugotowanych i zgniecionych już ziemniaków, poprzez schabowego z surówką po wszelkiego typu zupy w puszkach. Zadzwił mnie tutaj także bardzo mały wybór ciast. Obok muffinów i cupcake'ów jest chyba tylko ciasto czekoladowe, cytrynowe, marchewkowe i coś á la sernik, ale sernikiem nie jest ( jak może być, skoro zrobiony jest z serka Philadelphia? ). Więcej ciast raczej nie ma. Na próżno w moim rejonie można szukać cukierni, w której pachniałoby od pysznych kremowych ciasteczek , jak chociażby w naszym Hortexie czy Dybalskim. Cukierni tutaj brak. Brak też malutkich sklepików i ryneczków, wszystko kupuje się w bezdusznych supermarketach.
Fanom zdrowej żywności nie jest lekko.
Ja znalazłam kilka sklepów farmerskich (tzw. farm shops), w którym kupuję jajka, mleko i warzywa dostępne tylko sezonie. To ratuje nasze żołądki, lecz nie ratuje naszego budżetu, bo takie jedzenie jest zdecydowanie droższe.
Z kolejnych minusów, to brak różnorodności wyboru w obrębie jednego produktu. Jeśli jest jogurt, to tylko 2, 3 firm. Tak samo masło, olej, mleko. Wybór jednak jest jeśli chodzi o różnorodność dostępnego jedzenia. Można wybierać w egzotycznych warzywach, owocach i przyprawach, których nigdzie wcześniej nie widziałam.
No dobra , tyle o jedzeniu, bo aż mnie brzuch rozbolał. Powiem jedno. Jedzenia polskiego bardzo mi brak. Nie chodzi mi tu o polskie potrawy (bigos, kapuśniak itd.) raczej o polskie produkty. Razem z mężem i tak raczej lubujemy się w kuchni fusion, więc nie tęsknię za polskim schabowym, ale tęsknię za malinowymi pomidorami (mmm...), pachnącą, oblepioną ziemią marchewką i żółtymi, słodkimi ziemniakami... Polskie mleko, jajka, miód i ser są najlepsze. Dbajmy i pilnujmy o te nasze jedzeniowe, polskie skarby. Tutaj nikt już nie pamięta jak smakują truskawki zerwane w środku czerwca, skropione wiosennym deszczem, przytulone gorącym słońcem....
Kto wytrwał do końca temu dziękuję za uwagę i idę coś zjeść.