czwartek, 31 maja 2012

Taki jest tylko jeden.

Jest taki jeden człowiek na świecie, co rano wchodzi do mnie do łóżka i szepcze do ucha "Mamusiu, dzień dobry". Tak jak dzisiaj. Taki, co zbiera owady i chodzi z mrówkami do szkoły. Taki co, opowiada historie o potworach, których nie ma i taki, co mimo miłości do wszystkich stworzeń na Ziemi, boi się muchy...    I jeśliby skarby całego świata zebrano w jednym miejscu, to ich o miliard razy pomnożona wartość nie byłaby nawet w jednym procencie równa wartości mojego syna... 

I choć nie widziałam go zaledwie od czterech godzin, a zobaczę już za trzy, to i tak już tęsknię, bo jak można nie tęsknić za kimś, kto gdy kąpie się w wannie na cały regulator krzyczy " MAMOOO, TAAATOO, KOCHAM WAAAS".



środa, 30 maja 2012

Tylko daj znać kiedy już dolecisz, dobrze?

Moja mama mówi, że powinnam założyć pensjonat. Jest w tym chyba trochę racji, bo uwielbiam przyjmować gości i robię to z prawdziwym namaszczeniem. Na kilka dni przed planowanym przyjazdem bliskiej osoby obmyślam menu, prasuję dokładnie pościel, czyszczę szklanki i widelce. Zawsze kupuję kwiaty, dodatkowy zapas wody mineralnej i coś na ząb. 

Są goście, których znam na wylot. Jak G. chociażby która przylatuje w lipcu. G. lubi kawę, obowiązkowo z rana. Sama lubi sobie nalać mleka, bo jest to jej swoisty rytuał. G. lubi też gotować, więc węszy po kuchennych szafkach, by sprawdzić czy oby na pewno mam wszystkie przyprawy. Zanim przyjedzie,  muszę upewnić się, że jest zapas rukoli i pikli, choć szczerze mówiąc, nie podzielam jej zamiłowania ani do jednego ani do drugiego.

J.  nie jada masła, ale uwielbia jeżyny z lodami. Ją zadawala wszystko, ale do wieczornego seansu  filmowego (które u mnie w domu też są swoistą tradycją) obowiązkowo będą Pringelsy.

Gdy przyjeżdża moja mama w lodówce musi być flan, czy jak go tam zwą. Moja mama mówi na to krem karmelowy, więc na jej przyjazd robię jego zapasy. Gdy jest u nas, w ruch idą Scrabble i krzyżówki. Ona czyta hasła, ja zgaduję. Albo ja czytam, ona zgaduje. Moje dziedziny to literatura, hasła biblijne, marki samochodów i  aktorzy. Jej dziedziny to geografia, biologia i imieniny. Jak jest hasło z chemii to obie lądujemy nad tablicą Mendelejewa. 

A w piątek... W piątek przylatuje moja siostra. Pierwszy raz w Anglii. Pierwszy raz u mnie. 
I bardzo to przeżywam. Mój pensjonat staje w gotowości, bo to gość wyjątkowy. Będzie jej ulubiony Earl Gray, tulipany, domowe ciasto i zapas pism kobiecych. Nawet horror na płycie mam dla niej.

I choć  bywało różnie, jak to z reguły różnie bywa, to teraz jest lepiej niż kiedykolwiek wcześniej było. Bo ja jestem jakby inna i ona jakby trochę też, chociaż wciąż takie same, to jednak całkowicie różne...

Jeszcze cukier! O mały włos, a zapomniałabym go kupić!

...





piątek, 25 maja 2012

Sok z arbuza.

Teraz marzę o jednym. Leżak.  Plaża. Woda. Dużo wody.
Ostatnie dni rozpieściły mnie kompletnie. Słońce i upał. Tak jak lubię. Może to bułgarska krew, a może zwyczajne upodobanie, ale w cieple jest mi najlepiej. Kupłam wczoraj arbuza i razem z synkiem wbiliśmy w niego słomki i wysysaliśmy zmrożony sok. Mmmm...

Pierwszy dzień z dawką słońca:
Widok mężczyzny z wiatrakiem pod pachą jeszcze zanim temperatura dobiegła do 23 stopni. Ubezpieczał się na przyszłość. Nagle więcej wiatraków.  Sprzedaż się rozkręciła i pod wieczór wielu sąsiadów miała już włączone te techniczne cuda. Koleżanka z pracy wzdycha, że to nie do wytrzymania (temp. około 25 stopni) i że umrzemy w biurze z tego gorąca (nie umarliśmy).
Wszystkie dzieci wysmarowane są faktorem powyżej 30, mają czapkę na głowie i siedzą w cieniu. 

Drugi dzień ( wow to juz 2 dni!!).
W końcu znalazłam sandałki! Przekopałam szafę, schowek na dziwne rzeczy i strych i odnalazłam letnie ubrania! Wygniecione, stłamszone w pudłach doczekały się lepszego traktowania. Pralka włączona.
Nauczycielka Oliego przeciera chustką czoło i mówi, że już ma dosyć ( to przecież drugi dzień dopiero!) Oli biega bez skarpet i krzyczy, że zaprzyjaźnił się z mrówkami i że nada im imiona. Niech będzie. Po drodze ratuje życie kolejnemu ślimakowi i układa go na liściu. Ślimaki powinny dać Oliemu jakiś ślimakowy medal. W tym tygodniu uratował przed zgnieceniem około 6 ślimaków. Ślimaki są jednak bardzo angielskie, nie lubią słońca. Wolą deszcz. Zanotowaliśmy znaczny spadek ilości ślimaków odkąd świeci słońce.

Dzień trzeci (to dzisiaj)
Dzisiaj jest pięknie - 28 stopni! Jej, już 3 dni słońca bez ani jednej chmury. Po dwóch miesiącach niemal nieustającego deszczu i szarego nieba czuję, że żyję. Po drodze do pracy spotykam dwójkę bułgarskich dzieci bawiących się w berka. Angielskie dzieci bardzo rzadko bawią się same na dworzu. Oli chce do nich dołączyć, ale musi iść do szkoły.  Znów mówi o ślimakach i jajkach pająka, które wczoraj znalazł w szkolnym parku i które są czerwone (brrr). Dodaje kilka zdań o gąsienicy, która nie przypominała motyla i o koledze, który znalazł samą skorupkę. Bez ślimaka oczywiście.



A jutro... jutro jedziemy nad morze. 
Jak policzę ile mam, to czasem wstyd mi, że tęsknię za tym, czego nie mam. 


środa, 23 maja 2012

Brązowy cukier nigdy się nie kończy

Właśnie się dowiedziałam, że w naszym  maleńkim miasteczku powstanie Costa Cafe. Totalna załamka. Nie lubię Costy. Nie kocham Starbucks'a. Nie chcę globalizacji.

Dwie klimatyczne kawiarnie o wdzięcznych nazwach Baskerville Cafe i Fire Station są zagrożone!  

Costa przebije nasze kawiarnie cenami i świetną lokalizacją (zaraz przy przystanku autobusowym), ale nie przebije ich atmosferą. W Fire Station można się napić najlepszego milkshake'a na świecie z dużą ilością toffi i orzechów laskowych, posiedzieć w towarzystwie właścicielki lokalu i pośpiewać pod nosem folkowe, angielskie piosenki.W Baskerville zaś, w otoczeniu ilustracji z książek o Sherlocku Holmsie, można  najeść się do syta domowymi ciastami i gorącymi daniami, a do tego kupić organiczne jajka po okazyjnej cenie. 

Nie lubię Costy. Nie kocham Starbucks'a. Nie chcę globalicacji ( wiem, wiem, że jest to nieuniknione).

Wszystkie Costy wyglądają tak samo. Pomieszczenia są bezduszne, bez klimatu. Sofy obklejone tandetnym skajem, okrągłe stoliki i obsługa, która zlewa się w jednolitą masę w brązowych fartuchach.

Dlaczego w naszej maleńkiej miejscowości będą aż trzy kawiarnie? ( nie licząć pubów i barów w supermarketach). Odpowiedź jest prosta. Anglicy uwielbiają kawę.  Jest to niemal narodowy nałóg. Wydaje mi się nawet, że piją jej zdecydowanie więcej niż herbaty. W domu może zabraknąć jajek, mąki, chleba, ale nigdy kawy...


A i jeszcze jedno! Wczoraj temperatura przekroczyła 20 stopni i mieszkańcy C. hurtowo kupowali wiatraki (nie żartuję) ... 


Z Costą czy bez, czasem nie rozumiem świata. 





niedziela, 20 maja 2012

Kawka, herbatka? A może milkshake?

Nie będę się rozpisywać. Niech za wyobrażenie spotkania z K. posłużą zdjęcia. Dzisiaj wyleciała, a z nią niedokończone rozmowy o ważnych decyzjach, ostatnia część Zmierzchu i gra w Cashflow. Zjadłyśmy tony słodyczy, obejrzałyśmy filmy ( te zapierające dech w piersiach i te nudne jak flaki z olejem ), zwiedziłyśmy angielskie kąty i wypiłyśmy wiele kubków kawy. 
Bycie razem przyprawiłyśmy szczyptą refleksji, kilogramem śmiechu i odrobiną wyobraźni   (która czasem płata nam figle). Wydałyśmy zdecydowanie za dużo pieniędzy i zdecydowanie za długo włóczyłyśmy się po sklepach...

K., dziękuję, że byłaś i z ciekawością będę się przypatrywać Twoim życiowym rewolucjom!;)





środa, 9 maja 2012

"Kolczyki z wisienek dla młodych panienek.."

Niech ja pomyślę... Pościel wyprasowana. Jest. Lodówka pełna. Jest. Ręczniki naszykowane. Są. Kwiaty kupione. Też.

Tak, tak, przyjeżdża do mnie K. 

K. jest takim cudownym zwierzem. K. ma blond włosy... nie, teraz to ma  chyba kasztanowe (jednak miała też blond, i blond z czarnymi pasemkami). K. ma jaskrawe paznokcie i kolorową torbę. Cała jest kolorowa. I śmieje się najszczerzej na świecie. I zawsze poprawia mi humor.

 K. tak naprawdę poznałam całkiem niedawno, gdy A. i M.przywiozły ją do mnie w plecaku. Gratis do zestawu. Najfajniejszy gratis na świecie. Zakochałam się w K. od pierwszej szczerej rozmowy.  Przyjaźń to przecież rodzaj miłości, prawda?

K. robi najlepsze prezenty na świecie. Pierniki na Święta Bożego Narodzenia, wysłane priorytetem w metalowej puszce. Książki do poduszki i ciastka z cukrem. Moje ulubione. Herbatę z aronią, filmy o miłości i kolczyki z  wisienek.

K. przylatuje jutro i nie będę miała czasu na pisanie postów. Dlatego dzisiaj są aż dwa. 



Dobranoc, pchły na noc, karaluchy pod poduchy.
( Moja siostra jeszcze zawsze dodawała:  A PRUSAKI W PLUSZAKI, bleee)





UFO

Tutaj nie ma UFO. Przepraszam, tutaj jest UFO. Każdy na swój sposób nim jest. Kosmitą!

To co stało się niesamowitym odkryciem to fakt, że bycie ewangeliczną chrześcijanką nie musi wiązać się z odrzuceniem i z narodową zdradą. W Anglii możesz być kim tylko chcesz. Zielonym stworem, wyznawcą scjentologii, agnostykiem, ateistą, muzułmaninem. Ale co najciekawsze - możesz być katolikiem i możesz być protestantem. Nikt Cię nie ocenia przez pryzmat twojej wiary lub niewiary.

Duchowość w tym ciekawym kraju jest jakby nierozerwalnie złączona z jego mieszkańcami.

A. Atishoo!!! (a psik
B. Bless you! ( Niech Cię Bóg błogosławi )

 Każdy w coś wierzy i to wierzy mocno. Nawet w brak Boga można wierzyć gorliwie. Jeśli jesteś chrześcijaninem, to takim na 100 % bez niedzielnej podszewki, jeśli muzułmaninem, to takim, co ustanawia prawo szeriatu na swojej dzielnicy. Jeśli jesteś niewierzący, to tak bardzo niewierzący, że na każdym rogu głosisz swój pogląd na temat ewolucji. 

A: Jaką wyznajesz religię?
B: Jestem od baptystów.
A: Czyli chrześcijanin...
B. Tak. 
A. To podaj rękę bracie, ja jestem katolikiem.

Nigdy się z tym w moim kraju nie spotkałam. Czasami zastanawiam się co Pan Bóg myśli o naszej ludzkiej mądrości. Czy nad nią płacze, czy też ma z niej niezły ubaw.





piątek, 4 maja 2012

Nigdy nie wiesz kogo spotkasz.

Edward: A więc jesteś mamą Olivera?
Ja: Tak, o tam biegnie. Oli, wracaj, Oliii stop! Chodź, zobacz kto tu jest. Powiedz 'hello'.
Oli: Hello Edward!

Edward: Hello Oliver. How are you?

Oli już odjechał na hulajnodze i zniknął za drzewem.

Edward: I jak ci tutaj w UK?

Zastawnawiam się chwilkę co powiedzieć. Być politycznie poprawna czy postawić na niepopularną prawdę. No cóż, przywykłam do płynięcia pod prąd, więc stawiam na prawdę.

Ja: Dziękuję, że pytasz. Anglia.. Wiesz, piękny kraj, ta zielona trawa, przemili ludzie. Tylko wiesz co? Nie mogę pojąć jednego, czemu tak trudno znaleźć tu prawdziwych przyjaciół.
Edward: Oj, my jesteśmy z tego znani. Nie zaprzyjaźniamy się. Jesteśmy samotnikami żyjącymi w grupie. Nigdy nie usłyszysz od nas szczerej opini na swój temat. Tacy troszkę obłudni chyba jesteśmy. I nieufni. Do bólu nieufni.
Ja: O właśnie...nieufni.... Wiesz, nie chciałam tego mówić wprost, bo w końcu jesteś Anglikiem..
Edward: W sumie tak. Urodziłem się tutaj, ale wiesz, moi rodzice są z Izraela...
Ja: No proszę...
Edward: I jak byłem tam ostatnio na wakacjach to zaskoczyła mnie szczerość ludzi. Że nikt się nie obraża, jak nie powiem 10 razy 'thank you'.
Ja: O, o właśnie! I 'please'...
Roześmialiśmy się głośno. Aż brzuchy bolały. Fajnie było spotkać Edwarda. 
Oli podjechał do nas z patykiem i mówi, że tam jest ślimak bez skorupy. Ślimak był czarny i obślizgły. Rzeczywiście bez skorupy.
Ja: Edward, musimy skręcić, bo ja mieszkam tam, o gdzie ta górka.
Edward: OK, więc pa! Pa Oliver!
Oli: Pa Edward.

A potem zajrzeliśmy z Olim do wielkiej skrzyni, w której zimą przechowuje się sól.  Był w niej piasek, puszka po piwie, kapsle i woda. Oli powiedział, że to jakiś skarb. I że on jest piratem. Rrrrr "Goń mnie mamo, goń mnie". Gonię...

Bycie piratem jest właśnie tym o co chodzi w życiu. Czasem wsiadam w mój statek narysowany zieloną kredką i jadę odwiedzić swoich przyjaciół. Czasem oni wsiadają w swoje łódki i przypływają do mnie. Jak chociażby taki jeden pirat za tydzień. Jednak fajnie było spotkać Edwarda. Miałam wrażenie, że on tutaj też czuje  się trochę 'inny'...

wtorek, 1 maja 2012

Tea is not what you think it is.

Nigdy nie zrozumiem na Wyspach dwóch rzeczy. Po pierwsze zasad ubierania się, po drugie wyborów jedzeniowych.


Jedzenie w Anglii. Temat szeroki i głęboki jak Morze Północne. Brytyjczycy uwielbiają jeść. Z jednej strony mamy fanów Jamiego Olivera, z drugiej zaś wielbicieli śmieciowego jedzenia czyli tzw. junk food. Ci pierwsi mają w domu książki kucharskie ze wszystkich stron świata,  zawierające przepisy na indyjskie curry,  włoskie gnocchi i francuskie pains aux raisins. Namiętnie oglądają Nigellę Lawson i patrzą na jej ręce by zapamiętać kolejnośc jej zwinnych ruchów. Tacy Anglicy nie są jednak większością. To może jakieś 20 % całej populacji, najbogatsi, żyjących w elitarnych miastach, w elitarnej dzielnicy.

Druga grupa to jedzący wszystko. Od ryby z frytkami, przez kanapkę z chipsami po Shepard's Pie. Takich osób jest zdecydowanie najwięcej. Na lunch jedzą paczkę czekoladowych ciastek albo jogut  z płatkami owsianymi. Czasami jadają zdrowo, chrupiąc organiczną marchewkę maczaną w marokańskim hummusie, czasem jednak dadzą dziecku na śniadanie paczkę serowych chrupek w towarzystwie Coca Coli. Nigdy tego nie pojmę. Jedzenie jest jednak swoistym rytuałem. Na śniadanie obowiązkowo jedzą płatki z zimnym mlekiem (zarówno dzieci jak i dorośli) plus tost z dżemem. Takie śniadanie je się codziennie opórcz w weekendu, kiedy to na stół wchodzą jajka z bekonem i fasolą (przepis na zawał, lecz tutaj polecane jako część zdrowej diety).

Około godziny 12, czas na lunch. Brytyjczycy wyjmują ze swoich toreb przeróżne rzeczy. Najczęściej jest to kanapka z dużą ilością warzyw, bo trzeba przyznać, warzywa są tutaj naprawdę częstym gościem na angielskich talerzach, majonezem i niejadalną dla mnie wędliną (o tutejszych wędlinach powinien powstać oddzielny post , brrr).  Mój przemiły kolega z pracy, na lunch ma zawsze ciastka lub chipsy. Następnie o godzinie 17 jest tzw. Tea i nie ma to nic wspólnego z popołudniową herbatką. Tea to popołudniowy posiłek. Może to być już konkretny obiad (zazwyczaj kurczak/ryba/pieczeń plus ziemniaki plus warzywa gotowane z wody) lub przekąska (np. ziemniak w mudurku zwany tutaj jacket potato).  Jeśli jest to tylko przekąska to dzień zakończymy kolacją obfitą i tłustą. 

Najbardziej jestem przerażona tym jak źle odżywiają się w Anglii dzieci. Jedzą kilogramy słodyczy, biały, okropny tostowy chleb, gazowane napoje i tony chrupek. Już roczne bąble biegają z paczką chipsów w ręku. Do tego zatrważająca jest ilość pochłanianego przez Brytyjczyków gotowego jedzenia. Gotowe danie można kupić w każdym sklepie i w każdym wybranym rodzaju. Od ugotowanych i zgniecionych już ziemniaków, poprzez schabowego z surówką po wszelkiego typu zupy w puszkach. Zadzwił mnie tutaj także bardzo mały wybór ciast. Obok muffinów i cupcake'ów jest chyba tylko ciasto czekoladowe, cytrynowe, marchewkowe i coś á la sernik, ale sernikiem nie jest ( jak może być, skoro zrobiony jest z serka Philadelphia? ). Więcej ciast raczej nie ma. Na próżno w moim rejonie można szukać cukierni, w  której pachniałoby od pysznych kremowych ciasteczek , jak chociażby w naszym Hortexie czy Dybalskim. Cukierni tutaj brak. Brak też malutkich sklepików i ryneczków, wszystko kupuje się w bezdusznych supermarketach.

Fanom zdrowej żywności nie jest lekko.
Ja znalazłam kilka sklepów farmerskich (tzw. farm shops), w którym kupuję jajka, mleko i warzywa dostępne tylko sezonie. To ratuje nasze żołądki, lecz nie ratuje naszego budżetu, bo takie jedzenie jest zdecydowanie droższe.  

Z kolejnych minusów, to brak różnorodności wyboru w obrębie jednego produktu. Jeśli jest jogurt, to tylko 2, 3 firm. Tak samo masło, olej, mleko. Wybór jednak jest jeśli chodzi o różnorodność dostępnego jedzenia. Można wybierać w egzotycznych warzywach, owocach i przyprawach, których nigdzie wcześniej nie widziałam.

No dobra , tyle o jedzeniu, bo  aż mnie brzuch rozbolał. Powiem jedno. Jedzenia polskiego bardzo mi brak. Nie chodzi mi tu o polskie potrawy (bigos, kapuśniak itd.) raczej o polskie produkty. Razem z mężem i tak raczej lubujemy się w kuchni fusion, więc nie tęsknię za polskim schabowym, ale tęsknię za malinowymi pomidorami (mmm...), pachnącą, oblepioną ziemią marchewką i żółtymi, słodkimi ziemniakami... Polskie  mleko, jajka, miód i ser są najlepsze. Dbajmy i pilnujmy o te nasze jedzeniowe, polskie skarby. Tutaj nikt już nie pamięta jak smakują truskawki zerwane w środku czerwca, skropione wiosennym deszczem, przytulone gorącym słońcem....

Kto wytrwał do końca temu dziękuję za uwagę i idę coś zjeść.