Znacie to uczucie, kiedy czas leci tak szybko, że nawet mucha nie zdąży usiąść Wam na nosie? Ostatni tydzień przeleciał bowiem jak wiatr zabierając po drodze wszystkie wydarzenia, myśli i słowa. Mam wrażenie, że nic z tego tygodnia nie uda mi się zapamiętać, a może będzie wręcz odwrotnie; zapamiętam wszystko na całe życie.
Każda chwila prowokowała następną, tworząc niewyobrażalną całość, w którą zwykły człowiek by nie uwierzył. Ja nie wierzę. Urodziła się ogromna chmura myśli i wydarzeń, a teraz wypuszczam powietrze,bo inaczej pęknę jak bańka mydlana. Tyle na temat.
Z rzeczy przyjemnych:
W sobotę byliśmy na grillu zorganizowanym przez znaną mi Łotyszkę. Poznałam tam bardzo ciekawych ludzi z Litwy, Kosowa i Rosji. Z Albanką z Prisztiny porozmawiałam o statucie Kosowa, z Litwinką o relacjach polsko - litewskich, z Rosjanką o wzajemnych uprzedzeniach, a z Łotyszką o ciekawym święcie lata, które wciąż się obchodzi celebrując pogańskie zwyczaje.
Potem biegaliśmy dookoła ogrodu grając w łotewską grę i stwierdziłam, że kondycja mi siadła (już piąty rok z rzędu zabieram się za systematyczne bieganie, ale nadal nic). Para Anglików, która również była na owym przyjęciu, nie odnalazła się kompletnie. Chyba zbyt mocno można było poczuć wspólny język między wschodnimi kulturami, a i Albanka z Kosowa, znając tradycję i język serbski poczuła się jak ryba w wodzie. Szkoda mi było tych Anglików, gdyż pasowali do nas jak kwiatek do kożucha. A my - kożuch, śmialiśmy się najgłośniej w okolicy, rozmawialiśmy o różnicach językowych i społecznych i biadoliliśmy jak to na kożuch przystało.
P.S W przyszłym tygodniu kupię w końcu buty do biegania!