poniedziałek, 9 września 2013

W żółtych płomieniach liści

Lubię każdą porę roku, jeśli wyróżnia się swoimi charakterystycznymi cechami. Śniegiem zimą, słońcem latem, lekkim zapachem skoszonej trawy wiosną.  Doceniam też jesień. Jej ciepło-zimne dni, słońce przebijające przez kolorowe liście, szelest pod nogami i dźwięczący deszcz. Wtedy zaszywam się w domu, przygotowuję gorące potrawy, czytam największa ilość książek w ciągu całego roku, hartuję dziecko przed zimą. Ta jesień jeszcze się nie zaczęła, ale już ją słyszę jak nadchodzi. Po cichutku zagląda przez okno naszego domu i pozdrawia nas melancholijnym uśmichem. 

Oli codziennie robi bajkolandię i jestem zaskoczona jak szybko mu to idzie. W mig zrozumiał co to są sylaby, głoski i wyrazy. Śpiewamy piosenki, czytamy wiersze o wrześniu i składamy wiewiórki z papieru.  Niedługo będziemy zbierać kasztany i żołędzie, robić jesienne ludki. Chodzi też do angielskiej szkoły, ale nie narzeka. Widzę też ile się tutaj nauczył, liczy już pięknie, czyta coraz bardziej płynnie i jestem naprawde z niego dumna. I jest wyjątkowy. I kocham go tak mocno, że nic by tej miłości nie pomieściło. Cały kosmos by nie starczył. Modlę się o jego teraźniejszość, przyszłość. I wszystko mu dam co tylko trzeba, by mógł być tym kim chce.

Liście jeszcze są zielone, ale już powoli szykują się na przyjęcie kolorowych farb. Myślę o mazurskich lasach, łódzkich parkach, warszawskich ulicach. O zapachu ziemi i ciasta drożdżowego. Dzieciach w czerwonych kaloszach, starcach z czarnymi parasolami z metalową końcówką. O mojej mamie, która rozwiązuje krzyżówkę i o pani w warzywniaku, która wybiera dla mnie najpiękniejsze jabłka.













2 komentarze: