wtorek, 1 maja 2012

Tea is not what you think it is.

Nigdy nie zrozumiem na Wyspach dwóch rzeczy. Po pierwsze zasad ubierania się, po drugie wyborów jedzeniowych.


Jedzenie w Anglii. Temat szeroki i głęboki jak Morze Północne. Brytyjczycy uwielbiają jeść. Z jednej strony mamy fanów Jamiego Olivera, z drugiej zaś wielbicieli śmieciowego jedzenia czyli tzw. junk food. Ci pierwsi mają w domu książki kucharskie ze wszystkich stron świata,  zawierające przepisy na indyjskie curry,  włoskie gnocchi i francuskie pains aux raisins. Namiętnie oglądają Nigellę Lawson i patrzą na jej ręce by zapamiętać kolejnośc jej zwinnych ruchów. Tacy Anglicy nie są jednak większością. To może jakieś 20 % całej populacji, najbogatsi, żyjących w elitarnych miastach, w elitarnej dzielnicy.

Druga grupa to jedzący wszystko. Od ryby z frytkami, przez kanapkę z chipsami po Shepard's Pie. Takich osób jest zdecydowanie najwięcej. Na lunch jedzą paczkę czekoladowych ciastek albo jogut  z płatkami owsianymi. Czasami jadają zdrowo, chrupiąc organiczną marchewkę maczaną w marokańskim hummusie, czasem jednak dadzą dziecku na śniadanie paczkę serowych chrupek w towarzystwie Coca Coli. Nigdy tego nie pojmę. Jedzenie jest jednak swoistym rytuałem. Na śniadanie obowiązkowo jedzą płatki z zimnym mlekiem (zarówno dzieci jak i dorośli) plus tost z dżemem. Takie śniadanie je się codziennie opórcz w weekendu, kiedy to na stół wchodzą jajka z bekonem i fasolą (przepis na zawał, lecz tutaj polecane jako część zdrowej diety).

Około godziny 12, czas na lunch. Brytyjczycy wyjmują ze swoich toreb przeróżne rzeczy. Najczęściej jest to kanapka z dużą ilością warzyw, bo trzeba przyznać, warzywa są tutaj naprawdę częstym gościem na angielskich talerzach, majonezem i niejadalną dla mnie wędliną (o tutejszych wędlinach powinien powstać oddzielny post , brrr).  Mój przemiły kolega z pracy, na lunch ma zawsze ciastka lub chipsy. Następnie o godzinie 17 jest tzw. Tea i nie ma to nic wspólnego z popołudniową herbatką. Tea to popołudniowy posiłek. Może to być już konkretny obiad (zazwyczaj kurczak/ryba/pieczeń plus ziemniaki plus warzywa gotowane z wody) lub przekąska (np. ziemniak w mudurku zwany tutaj jacket potato).  Jeśli jest to tylko przekąska to dzień zakończymy kolacją obfitą i tłustą. 

Najbardziej jestem przerażona tym jak źle odżywiają się w Anglii dzieci. Jedzą kilogramy słodyczy, biały, okropny tostowy chleb, gazowane napoje i tony chrupek. Już roczne bąble biegają z paczką chipsów w ręku. Do tego zatrważająca jest ilość pochłanianego przez Brytyjczyków gotowego jedzenia. Gotowe danie można kupić w każdym sklepie i w każdym wybranym rodzaju. Od ugotowanych i zgniecionych już ziemniaków, poprzez schabowego z surówką po wszelkiego typu zupy w puszkach. Zadzwił mnie tutaj także bardzo mały wybór ciast. Obok muffinów i cupcake'ów jest chyba tylko ciasto czekoladowe, cytrynowe, marchewkowe i coś á la sernik, ale sernikiem nie jest ( jak może być, skoro zrobiony jest z serka Philadelphia? ). Więcej ciast raczej nie ma. Na próżno w moim rejonie można szukać cukierni, w  której pachniałoby od pysznych kremowych ciasteczek , jak chociażby w naszym Hortexie czy Dybalskim. Cukierni tutaj brak. Brak też malutkich sklepików i ryneczków, wszystko kupuje się w bezdusznych supermarketach.

Fanom zdrowej żywności nie jest lekko.
Ja znalazłam kilka sklepów farmerskich (tzw. farm shops), w którym kupuję jajka, mleko i warzywa dostępne tylko sezonie. To ratuje nasze żołądki, lecz nie ratuje naszego budżetu, bo takie jedzenie jest zdecydowanie droższe.  

Z kolejnych minusów, to brak różnorodności wyboru w obrębie jednego produktu. Jeśli jest jogurt, to tylko 2, 3 firm. Tak samo masło, olej, mleko. Wybór jednak jest jeśli chodzi o różnorodność dostępnego jedzenia. Można wybierać w egzotycznych warzywach, owocach i przyprawach, których nigdzie wcześniej nie widziałam.

No dobra , tyle o jedzeniu, bo  aż mnie brzuch rozbolał. Powiem jedno. Jedzenia polskiego bardzo mi brak. Nie chodzi mi tu o polskie potrawy (bigos, kapuśniak itd.) raczej o polskie produkty. Razem z mężem i tak raczej lubujemy się w kuchni fusion, więc nie tęsknię za polskim schabowym, ale tęsknię za malinowymi pomidorami (mmm...), pachnącą, oblepioną ziemią marchewką i żółtymi, słodkimi ziemniakami... Polskie  mleko, jajka, miód i ser są najlepsze. Dbajmy i pilnujmy o te nasze jedzeniowe, polskie skarby. Tutaj nikt już nie pamięta jak smakują truskawki zerwane w środku czerwca, skropione wiosennym deszczem, przytulone gorącym słońcem....

Kto wytrwał do końca temu dziękuję za uwagę i idę coś zjeść.

6 komentarzy:

  1. Ja wytrwałam, marynując w przelocie mięsko na grilla, robiąc sałatkę z pekińskiej w sosie jogurtowym i karmiąc rodzinę pomidorówką w wersji wegetariańskiej.
    Podsumowując, tutaj nie kupisz Tahini w markecie w cenie 3 zł. :P Niie kupisz nawet w cenie 2 funciaków, że nie powiem o tym, iż przeciętny Kowlaski nie wie co to kmin rzymski :P
    GG

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochany mój wierny czytaczu. Kupię Ci tej tahini ile chcesz, tylko mi polski chleb przywieź:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za świetny blog, pozdrawiam:)). Mogę podesłać Polski chlebek.

    OdpowiedzUsuń
  4. ładnie piszesz, chce się czytać :)
    Miło Cię poznać od takiej strony.
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki Monika. Twojego bloga o bento też podczytuję;) Człowiek za dużo pisze do szuflady. Zdecydownie lepiej gdy tekst ujrzy światło dzienne... Z potrzeby mojej własnej i moich bliskich te teksty właśnie zaczynają wyłazić... nie tylko z szuflad:)

    OdpowiedzUsuń
  6. u nas sa cukiernie. chleba i tak nie jadamy ( kostek jada my nie). kategoria jedzenia rozni sie od marketu do marketu, w zaleznosci kto jest klientela...

    OdpowiedzUsuń